Wojciech Marczułajtis

Zasłużył się dla przewodnictwa tatrzańskiego

Kiedy jako dwudziestolatek po raz pierwszy zobaczył Tatry – stwierdził, że jest to jego wymarzone miejsce na resztę życia. Jego pasją było przewodnictwo a w późniejszych latach jazda na snowboardzie. W wieku 71 lat odszedł na niebieską grań Wojciech Marczułajtis, taternik przewodnik i ratownik tatrzański, instruktor narciarski i snowboardowy a przede wszystkim człowiek obdarzony wielka kulturą i wdziękiem osobistym, serdeczny przyjaciel wielu z nas.

Jeszcze w grudniu jeździł na swej ulubionej desce wraz z przyjaciółmi w Dachsteinie, a tuż przed świętami szkolił w Bukowinie na Olczańskim Wierchu. Potem stan zdrowia uległ pogorszeniu ale nic nie wskazywało na to, że są to jego ostatnie dni i Wojtka już nigdy nie zobaczymy.

Urodził się z dala od Tatr – był „wilniukiem”, podobnie jak Włodek Cywiński. W czasie pierwszej fali repatriacji przybył z rodziną do Polski. Zamieszkali w Sulęcinie a potem w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie ukończył szkołę podstawową i technikum budowlane. W młodości uprawiał sport: lekkoatletykę, gimnastykę a nawet podnoszenie ciężarów, ale miał też jeszcze jedną pasję – turystykę. Z kolegami objechał autostopem Polskę i wtedy po raz pierwszy był w Zakopanem i zobaczył Tatry. Góry podziałały na niego jak magnes – postanowił na stałe zamieszkać pod Tatrami. Pewnego dnia, na co dopiero kupionym motocyklu „Jawa”, przyjechał do Zakopanego i podjął pracę w przedsiębiorstwie inżynieryjnym, które zapewniło mu służbowy pokoik. Spełniło się jego marzenie, miał czas na góry a praca była tylko dodatkiem do gór. Szybko wrósł w zakopiańskie środowisko górskie. Zaczął się wspinać, został członkiem Klubu Wysokogórskiego. Pierwsze wspinaczki jeszcze w latach 60. odbył na Giewoncie, m. in. poprowadził nową drogę ze Staszkiem Miśkowcem a potem zrobili także Filar Mięgusza. W Ryśkiem Berbeką wspinał się na zachodniej ścianie Kościelca, a z Piotrkiem Malinowskim biegał po Tatrach ze sportowcami. W sierpniu 1978 roku wybrał się na Główną Grań Tatr z Julkiem Klamerusem i Jackiem Szłuińskim. Tura ta zakończyła się tragedią. Był świadkiem śmierci Jacka, który runął do Dolinki Kołowej. Po tej tragedii odpuścił sobie wspinanie a zajął się przewodnictwem, natomiast w sezonie zimowym szkolił na nartach. Przewodnikiem tatrzańskim został już w 1971 roku i wtedy również złożył podanie do Pogotowia Tatrzańskiego.

W latach 70. zarabiał na życie, oprowadzając wycieczki jako przewodnik pełno dyspozycyjny a zimą uczył amatorów białego szaleństwa jazdy na nartach. Założył rodzinę, a jako technik budowbictwa zaprojektował i rozpoczął budowę domu w Poroninie. Uczestnicząc w obozach szkoleniowych podwyższał kwalifikacje przewodnickie, uzyskał II klasę a w 1981 roku – I klasę przewodnicką. Był młody, praca go cieszyła, brał zlecenia na górskie tury, na Rysy, Orlą Perć i szczyty w Tatrach Słowackich i tak było aż do 1984 roku. Pojawiła się choroba – astma, musiał się leczyć a potem zwolnić tempo życia – przeszedł na rentę inwalidzką, zrezygnował z gór wysokich a zadowolił się turami łatwiejszymi i pilotowaniem wycieczek po Polskim i Słowackim Podtatrzu. W sezonie zimowym nadal szkolił na stoku w Bukowinie ale kiedy Jagna zaczęła odnosić sukcesy w zawodach na snowboardzie, to również zamienił narty na deskę i tak już zostało aż do końca. W wieku 60 lat został najstarszym w Polsce pomocnikiem instruktora nauki jazdy na snowboardzie. To również była jego pasją, szkolił amatorów tej dyscypliny, organizował zawody i konkursy na stoku.

Ostatnie lata poświęcił głównie szkoleniu kandydatów na przewodników tatrzańskich. Był kierownikiem dwóch kursów i przez dwie kadencje był prezesem Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich im. Klemensa Bachledy, a ostatnio wiceprezesem. Był także członkiem Rady Przewodnictwa Tatrzańskiego i członkiem komisji egzaminacyjnej. We wypełnianie tych funkcji wkładał całą swoją energię. Szczególnie cieszyła go praca z kursantami, czuł się wśród nich młodo i to ładowało go energią. Przekazywał im swoją wiedzę oraz doświadczenie górskie i przewodnickie, był dla nich wzorem przewodnika, mentorem i przyjacielem.

Był świetnym znawcą Podtatrza Słowackiego, historii Węgier i Słowacji. Szkolenie narybku przewodnickiego to była jego pasja, której oddał się bez reszty, nie zważając na nie najlepszy stan zdrowia. Docenili to absolwenci kursu przewodnickiego, którzy w prezencie przekazali mu album – kronikę kursu. Był to jak powiedział wówczas najcenniejszy prezent jaki otrzymał, był to dar wdzięczności i podziękowania dla mistrza od młodych przewodników. Przed 10 laty otrzymał certyfikat przewodnika wysokogórskiego IVBV, za zasługi na niwie przewodnictwa tatrzańskiego. W ostatnich latach co roku wyjeżdżał zimą w Dolomity lub Alpy a latem nad cieplejsze morza na południu Europy.
Dumny był ze swych córek Jagny i Anity, cieszył się ich sukcesami, cieszył się wnukami. Niedawno stwierdził, że czuje się spełniony. Jego życie od momentu kiedy po raz pierwszy zobaczył Tatry, mimo problemów zdrowotnych było aktywne aż do końca. Przeżył je godnie a swoim wkładem pracy wpisał się na trwałe w historię przewodnictwa tatrzańskiego.

Uroczystości pogrzebowe, zostały odprawione 13 lutego na cmentarzu na parafialnym w Zakopanem na Pardałówce i miały charakter świecki. Dwa dni później w kościele pw. N.M.P. Matki Zbawiciela na Antałówce, została odprawiona w jego intencji Msza święta.

Apoloniusz Rajwa
17.02.2014