Dzieje Wiktorówek
Gdyby początki dziejów, a więc tego wszystkiego, co wiąże się z życiem Marii Murzańskiej i genezą kaplicy na Wiktorówkach, zależały od ludzi — wszystko byłoby inne, nadzwyczajnie cudowne, zgodne z wyobraźnią uformowaną przez tanie oleodruki i kolorowe obrazki. Tymczasem w tym wypadku jakby nawet przyroda stanęła w poprzek ludzkim gustom…
Bo każdy choć trochę znający Tatry wie, że takich miejsc jak Wiktorówki pod względem widokowym jest tyle, ile zalesionych wzgórz! Mówiąc krótko: nie tylko, że nic nadzwyczajnego, ale wprost przeciwnie — położenie jak na nasze piękne góry wyjątkowo nieudane. Tym bardziej, że nie opodal, z Rusinowej rozciąga się jedna z najwspanialszych panoram tatrzańskich. Smreki okalają kaplicę na niewielkiej polanie w ponurym, spadzistym miejscu, jakby naturalnym rozszerzeniu się przechodzącej tędy drogi turystycznej.
Rzeczowy opis geograficzny podaje, że las Wiktorówek leży obok Rusinowej Jaworzynki lub Rusinki, która rozciąga się wysoko nad doliną rzeki Białki między Gołym Wierchem a stromą Gęsią Szyją, na wysokości 1180–1330 m n.p.m. Nazwy Rusinowa Polana, Rusinowa Jaworzyna czy Rusinka pochodzą od sołtysa z Gronia, Karola Rusina, któremu około roku 1650 król Jan Kazimierz oddał m.in. w dziedzictwo Gęsią Szyję i przylegającą polanę. W pojęciu każdego kto odwiedza tę okolicę, Wiktorówki kojarzą się z polaną, na której stoi kaplica. Jeśli miejsce to w dni słoneczne budzi nadzieję na rychłe ujrzenie szczytów z Rusinowej, w czasie pochmurnym lub deszczowym — z ograniczoną do parkanu okalającego kaplicę widocznością — odstrasza jakby opuszczeniem i zapomnieniem. Jedynie zima w swej śnieżnej puszystości potrafi czystą bielą upiększyć polanę Wiktorówek.
Są więc Wiktorówki — z uwagi na swe położenie — wtopione niejako w codzienność i zwyczajność przyrody tatrzańskiej.
Sama Rusinowa w połowie XIX wieku, gdy datuje się początek dziejów Wiktorówek jako miejsca kultowego, należała do kilku gazdów ze wsi Bukowina, Białka, Gron i Rzepiska, wypasających tu owce. Współwłaściciele musieli należeć do bogatszych, skoro mieszkając w dość odległych okolicach, mogli utrzymywać pasterzy lub pasterki swoich stad.
O Marii Murzańskiej, będącej jedną lub może jedyną z pasterek, niewiele wiadomo, ale z urywków przekazów da się częściowo skonstruować jej życiorys. Była wtopiona swą zwyczajnością w to, co ją otaczało. Przyszła na świat w pamiętnym dla Galicji roku 1846 i choć krwawa rzeź nie ogarnęła Podhala, dotknęły za to ludność dwukrotnie — w tym samym roku 1846 i 1848 — też niosące śmierć, straszliwe klęski głodu.
Najprawdopodobniej urodziła się w Groniu, choć z przekazu „córka Sebastiana i Marianny Budź z Gronia” dokładnie to nie wynika. Do żadnej szkoły nie chodziła; analfabetyzm był powszechny wśród górali tamtych czasów, ale o ile na innych terenach ziem polskich z braku szkół plebanie i dwór przekazywały wiedzę i otaczały opieką dzieci chłopskie, to na Podhalu dworów nie było, praktycznie nie istniało też zorganizowane duszpasterstwo. Wszak pierwszy proboszcz — ks. Józef Stolarczyk — nastał w Zakopanem dopiero w roku 1847.
W roku 1860, a więc gdy miała 14 lat, zdarzyło się w życiu Marysi coś, co przestało być wyłącznie jej tajemnicą. Było to w ciepłej porze roku. Marysia była czymś zajęta w szałasie — a nadchodził wieczór — gdy zorientowała się, że nie ma owiec, którymi się opiekowała. Na dodatek gęsta mgła ogarnęła całą Rusinowa. Przestraszona dziewczynka pobiegła szukać owiec ku lasowi na zboczu Wiktorówek. Biegła żywo, z różańcem w ręku i wołała: „Matko Boża, gdzie moje owieczki?…”. I wówczas miała zobaczyć na jednym z drzew blask wielkiej jasności, a w niej — „piękną Panią”. Marysia, po pozdrowieniu „Jaśniejącej Pani” dostała od niej jedną obietnicę i trzy polecenia. Obietnica dotyczyła konkretnej sytuacji, w której się znalazła: miała natychmiast odnaleźć owce — rzeczywiście ujrzała je za chwilę.
Jedno z poleceń odnosiło się do niej samej: ma opuścić Polanę Rusinowa, bo grożą jej duchowe niebezpieczeństwa. Natomiast inne dwa, to właściwie misja: upominać ludzi, by nie grzeszyli i by pokutowali za dawne winy. Było też ostrzeżenie na temat utraty pastwisk i lasów przez górali…
Relacja, właściwie jedyna zapisana, na temat tego, co Marysię spotkało, co mogła usłyszeć i zobaczyć, pochodzi od pasterza strzegącego owiec ks. Szymona Kossakiewicza — Wojciecha Łukaszczyka „Kulawego”, który gdy wszystko to opowiadał, miał 80 lat. Jemu pierwszemu zwierzyła się dziewczynka od razu ze wszystkiego, co zdarzyło się pod lasem — do niego pobiegła natychmiast, on też przybił obrazek Matki Boskiej do smreka, nad którym Marysia dotrzegła jasność. Można wątpić w pamięć starca, można też wątpić, czy rzeczywiście Marysia coś słyszała i widziała. Można wątpić, ba! — można wierzyć, że tu nic się nie stało. Bo Kościół nie domaga się wiary w żadne prywatne objawienia, włącznie z Fatimą, Lourdes czy La Salette, a ostatnio Medjugorie. Dozwala tylko oddawać cześć Matce Jezusa w tych i wielu, wielu innych miejscach — co warto wiedzieć i co niechaj nie razi pobożnych dusz, bo jest to oficjalne stanowisko Kościoła. Samotność dziewczynki w lesie, pobudzona wyobraźnia, być może obrazkami Matki Boskiej widzianymi u ks. Kossakiewicza przebywającego często na Polanie Rusi nowej, lub jego opowieści, mogły oddziaływać i z całą pewnością oddziaływały na Marysię. Wszak po latach, już jako dorosła kobieta widząc wizerunek Matki Bożej na feretronie — podczas procesji z Białki do Jurgowa w dniu 27 października 1873 roku, z okazji założenia przez gorliwego misjonarza Podhala, dominikanina o. Jędrzeja Górnisiewicza, bractwa różańcowego w Jurgowie — powie, że taką Ją widziała w Jaworzynie…
Ale z drugiej strony, w imię prawdy należy stwierdzić, że w niekwestionowanych przez Kościół znanych objawieniach prywatnych nigdy nie ma nic niezgodnego z wiarą. W treści tego, co Marysia przekazała, zawarta jest wielka prawda o odwiecznym wołaniu Boga o nawrócenie serc.
Nie należy też mieć wątpliwości, że to wszystko co otaczało kilkunastoletnią dziewczynkę na Rusinowej Polanie ludzie z ich zapewne wielką topornością, aura groźnych burz, deszczowych nocy, strachem napawający szept lasu było czymś mało odpowiednim dla dziecka. To tylko na obrazkach, zakładkach do książeczek do nabożeństwa pastuszkowie pasą śnieżnobiałe owieczki na ukwieconych łąkach. Rzeczywistość Marysi była twarda. Zabiedzone, właściwie wyrzucone z domu dziecko ocierało się o sprawy, które w miarę jej dorastania przestawały być sferą słów, a stawały się realnym niebezpieczeństwem.
W każdym razie kontekst sytuacyjny oraz posłanie odnoszące się do społeczności ochrzczonych jest także z perspektywy lat — a może właśnie tym bardziej — czymś godnym refleksji.
Jest również wielce zastanawiające to wszystko, co w późniejszym życiu Marii Murzańskiej odzywało się z wielką mocą i siłą. Bo wprawdzie Marysia zeszła z Polany i zaczęła pracować w Białce u karczmarza Jana Dziubasika („Pukańskiego”) — z którego córką Agnieszką przyjaźniła się (Agnieszka zmarła w roku 1936 i to ona była główną przekazicielką wiadomości o życiu Murzańskiej) — ale w wieku 25 lat, w roku 1871 urodziła nieżywe nieślubne dziecko. Dopiero w następnym roku wyszła za mąż za Jakuba Bębenka, prawdopodobnie ojca dziecka. Ślub ich odbył się dnia 28 listopada 1872 roku. Zmarła niedługo później, dnia 28 czerwca 1875 roku, półtora tygodnia po urodzeniu chłopca, który żył tylko kilka dni. Mimo że życiorys dorosłej Marii Murzańskiej daleki jest od hagiografii, ona sama pozostała do końca wierna temu, w co wierzyła. Przede wszystkim — była członkiem bractwa różańcowego założonego w Białce — zawsze powtarzała, że do niej przemówiła Matka Boża, ale potwierdzała także polecenie Maryi: ludzie winni się gorliwie modlić, nie obrażać Boga, gdyż inaczej grożą im różne kary. I przez ten los, który zdawało się na ludzki rozum pokrzywdził ją — ciężkie dzieciństwo, niełatwa praca w karczmie, nieślubne dziecko, śmierć w młodym wieku — Maria Murzańska nie pasuje do pobożnych schematów, ale jest bliska człowiekowi codzienności: jakże często mającemu pogmatwane życie, a przecież chcącemu być wiernym Bogu. Bliska też dziś wydaje się również tym, którzy w skwarze lata czy w deszczu, czy też w zimie po śliskiej, lodowatej drodze idą do kaplicy Królowej Tatr stojącej obok miejsca, gdzie Marysia odnalazła owce. Idą i niosą swoje bardzo radosne, ale też często niezmiernie powikłane i tragiczne przeżycia. Bo jeżeli idą — oznacza to, że chcą być wierni…
Zanim jednak powstała kaplica, upłynęło kilkadziesiąt lat. Na miejsce, które wskazała Marysia (na smreku wisiał obraz — po Łukaszczykowym, papierowym — malowany na szkle), przychodzili modlić się górale pasący owce i drwale pracujący przy wyrębie drzew. Później, na szkle malowany obraz zastąpiła płaskorzeźba pod szkłem Matki Bożej, chyba fundacji leśniczego, Władysława Bieńkowskiego. W końcu stulecia ktoś nieznany sprawił kapliczkę oraz — być może był już to ktoś inny — figurkę Matki Bożej Królowej Tatr. Jest to ta sama figurka, która dziś znajduje się w ołtarzu głównym, zaś sama kapliczka wisi na zewnętrznej ścianie prezbiterium.
W 1902 roku zbudowano małą kaplicę na wzór szałasu pasterskiego, a w niej umieszczono figurkę, pomieszczenie jednak rychło spłonęło, figurka natomiast do dziś ma osmoloną prawą dłoń, jako ślad pożaru. Wróciła też wówczas — w specjalnej skrzynce w kształcie kapliczki — na pień smreka. Do początków bieżącego stulecia kult Matki Bożej z Wiktorówek właściwie nie istniał. I okoliczności polityczne — przygnębienie po przegranej powstania styczniowego, i warunki codziennego bytu — głód, zaraza cholery, raczej zatrzymywały ludzi w domach, niż sprzyjały pielgrzymkom czy wędrówkom (wędrówki na skalę współczesną były wówczas zupełnie nieznane). Pierwsza na większą skalę pielgrzymka na Wiktorówki odbyła się w roku 1910 (w tym roku Bukowina, której podlegały Wiktorówki, stała się parafią), a następne w latach 1912 i 1913. Zdaje się, że wszystkie one zorganizowane zostały w intencji dobrej pogody, ponieważ w tych latach występowały na Podhalu wspominane do dziś ulewne deszcze, a wezbrane potoki górskie zalewały i tak liche pola uprawne. Z którejś z tych pielgrzymek zachowały się słowa pieśni — drukowanej w drukarni Borka w Nowym Targu — do Matki Bożej z Wiktorówek. Pierwszy wiersz brzmi: „Już to przed zachodem słońca cudna gwiazda jaśniejąca zeszła z Jaworzyńskiej Ziemi i przyświeca promieniami swemi”.
Nawet w czasie I wojny światowej — szły wtedy prawie wyłącznie tylko kobiety i wyrostki, ponieważ mężczyzn zmobilizowano — nie ustał rozpoczęty ruch pielgrzymkowy. Organizowanie pielgrzymek było dużą zasługą ks. Błażeja Łaciaka, pierwszego proboszcza Bukowiny, który „gazdował” na swej plebanii do 1934 roku. Był to zdrowo myślący chłopskiego pochodzenia kapłan, który dobrze znał mentalność i potrzeby swoich podopiecznych. Początkowo do całej sprawy odnosił się nie tylko z pobłażaniem, ale i rezerwą. Dopiero wieści mówiące o uzyskanych łaskach i wysłuchanych prośbach poruszyły go do głębi! Sam wybrał się na Wiktorówki. Tym bardziej, że źródełku wytryskującemu na zboczu lesistego wzgórza — dziś ujście ujęte jest odpływem za prezbiterium kaplicy — odwiedzający to miejsce przypisywali lecznicze właściwości… Dlatego też ks. Łaciak zaczął organizować pielgrzymki do Matki Boskiej z Wiktorówek, a w 1932 roku zachęcił do zbiórki desek i gontów wśród gospodarzy Bukowiny na powiększenie kaplicy zbudowanej także z drewna w 1921 roku przez Jędrzeja Budza-Wnęka z jego parafii. Nota bene na decyzję gazdy Jędrzeja wpłynęła jego żona Marianna, zwana najczęściej Wnękulą, opowiadająca o otrzymaniu we śnie wezwania od Matki Bożej — właśnie jej kazała Maryja odkopać źródło z cudowną wodą. Wnękula (+ 1938) stała się organizatorką wielu wypraw do świętego miejsca na Wiktorówkach. Dzięki niej też weszło w zwyczaj mówić o Matce Bożej z Wiktorówek jako Matce Boskiej Jaworzyńskiej . Teraz kaplicę tak powiększono, że mieścił się w niej nie tylko ołtarz z figurą Matki Bożej, ale i trochę ludzi. Górale z Bukowiny musieli być już bardzo przywiązani do tego miejsca, jeżeli nie tylko dostarczyli materiał, ale także — wraz z ludźmi z Brzegów — za darmo wykonali wszelkie prace.
Wielkim świętem, które przekroczyło granice parafii bukowińskiej, było przybycie na Wiktorówki w dniu 2 lipca 1932 roku ks. proboszcza Łaciaka ze Mszą świętą. To była pierwsza — odnotowana w kronikach — Ofiara Mszy świętej w tutejszej kaplicy! Niestety, nie była to najtrwalsza budowla, skoro niedługo potem zniszczyła ją szalejąca burza śnieżna. Parafia bukowińska czuła się jednak odpowiedzialna za sanktuarium na Wiktorówkach, skoro jej nowy proboszcz, ks. Stanisław Fox przystąpił w 1936 roku do budowy kaplicy — podobno nie bez sprzeciwu ówczesnego proboszcza z Poronina, który zaczął mieć pretensje do wykonywania jurysdykcji na tym terenie. Budowa trwała przeszło dwa lata. Niecały rok przed wybuchem II wojny światowej, dnia 4 października 1938 roku ks. Fox poświęcił kaplicę. Była to ogromnie podniosła uroczystość z udziałem poprzedniego plebana, ks. Łaciaka i wielu, wielu górali.
Po wybuchu wojny dzięki troskliwości ludzkiej figura Matki Bożej została przeniesiona do Bukowiny i tam zabezpieczona. Nawet w tym czasie — choć rzadko — odprawiana była w kaplicy Msza święta dla partyzantów, zatrzymywali się też tutaj lub w szałasach na Rusinowej tatrzańscy kurierzy.
Po wojnie figurka Matki Boskiej Jaworzyńskiej wróciła do kaplicy na Wiktorówkach w uroczystej procesji 2 lipca 1945 roku — w rocznicę pierwszej Mszy świętej. Jak wynika z relacji o. Feliksa Bednarskiego OP — kapelana i instruktora harcerskiego, wykładowcy KUL-u, a potem profesora rzymskiego uniwersytetu św. Tomasza Angelicum — w latach, oględnie mówiąc, nie sprzyjających duszpasterstwu, tu, na Wiktorówkach ono wręcz kwitło. O. Bednarski wspomina: „Od roku 1948 do roku 1955 regularnie spędzałem wakacje na Rusinowej Polanie i za zgodą oraz zachętą ks. Foxa codziennie odprawiałem Mszę świętą w kaplicy Matki Boskiej Jaworzyńskiej. Pasterze z Rusinowej Polany oddawali mi na czas wakacji do dyspozycji najlepszy szałas z podłogą i za darmo dostarczali mi mleka i sera, nie chcąc przyjąć zapłaty. (…) Kościelnym był przezacny Józef Borowy z Małego Cichego, człowiek bardzo szlachetny, ofiarny i pobożny”. Natomiast w każdą niedzielę miesięcy wakacyjnych odprawiana była Msza święta w kaplicy o godzinie II.00, a uczestnikami byli oprócz mieszkańców Małego Cichego, Bukowiny i Murzasichla także… żołnierze WOP z Łysej Polany! Warto też zaznaczyć za o. Bednarskim, że regularnymi uczestnikami nabożeństw było wielu polskich uczonych, m.in. Maria i Stanisław Ossowscy. Spowiedź w każdą niedzielę odbywała się w godzinach 7.00–12.00, a jej potrzeba wskazywała na żywą wiarę tych, co u Matki Boskiej Jaworzyńskiej szukali opieki.
Nad duszpasterstwem czuwał ks. kanonik Fox, który już o 9.00 rano był na górze. Ponieważ odznaczał się nieprzeciętną tuszą, wjeżdżał na Jaworzynkę konno, co o. Bednarski odnotował z humorem: „podziwiałem tego niezbyt tęgiego konia, że potrafił udźwigać kanonika”. W przytoczonej relacji jest i inna niedyskretna wzmianka o tym, jak dwaj słynni profesorowie Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego odprawili Mszę świętą — a czasy w Kościele absolutnie nie sprzyjały tego rodzaju praktykom — w krótkich spodenkach pod albą!
W 1956 roku stało się możliwe dalsze rozbudowanie kaplicy. Pracami kierował jeszcze ks. Fox. Ale nie tylko w dziedzinie budownictwa, lecz również organizacji nastąpiły zmiany. W 1957 roku Kuria Metropolitalna w Krakowie utworzyła na Wiktorówkach duszpasterski ośrodek turystyczny, powierzając go Zgromadzeniu Księży Marianów, którzy jednak rychło zrezygnowali z działalności. Wówczas, w czerwcu 1958 roku, Kuria zwróciła się w tej samej sprawie do dominikanów, a po wyrażeniu zgody przez prowincjała, ks. arcybiskup Eugeniusz Baziak mianował tu duszpasterzem o. Pawła Kielara OP. Zaczął on organizować odprawianie Mszy świętej — w sezonie letnim — w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, Roztoce, przy Morskim Oku, a także na Polanie Szałasiska. Gorącym orędownikiem duszpasterstwa w tej części Tatr był ks. prałat Stanisław Czartoryski, kierownik wydziału duszpasterskiego Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Trudności do przezwyciężenia było sporo. Należało przełamać rozmaite opory parafii w Bukowinie, a naprawdę istotne utrudnienia zaczęły stawiać władze administracyjne, w rezultacie Msza święta — oprócz Wiktorówek — ograniczyła się tylko do udziału personelu schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Ale i z samymi Wiktorówkami były ogromne, czasem niepokonalne trudności, zwłaszcza — jak wspomina o. Konrad Hejmo — w latach 1959–1964. Spokojne, ale konsekwentne trwanie dominikanów na placówce powierzonej im przez Kościół, przyniosło owoce.
Nigdy nie zrezygnowano z dążenia do możliwości sprawowania Mszy świętej. Nie zaniedbywano też prac budowlanych — konserwatorskich. Utrwalony i coraz żywszy kult Matki Bożej Jaworzyńskiej, Królowej Tatr, umożliwił planowe i regularne prowadzenie prac przez o. Pawła i jego następców, na ile okoliczności sprzyjały. Z czasem przebudowano i wyrównano skarpę wokół kaplicy, wymieniono część pokrycia dachu, częściowo wymieniono ogrodzenie, a na domniemanym miejscu objawienia umieszczono kapliczkę na drzewie. Górale z Małego Cichego, Brzegów, Dzianisza i Gronia poświęcili wiele serca, materiału budowlanego, a przede wszystkim bezinteresownej pracy rozbudowie sanktuarium. Fachową pomocą — podobnie jak w 1936 roku — służył cieśla z Bukowiny, Andrzej Body.
O. Paweł i inni dominikanie sprawowali duszpasterstwo na Wiktorówkach nie ograniczając się tylko do sezonu letniego. „Jednym z dominikanów, związanych z obsługą Wiktorówek — stwierdza o. Benedykt Piotrowski OP — był o. Leonard Węgrzyniak, góral z Dzianisza, najpierw jako kleryk i — wkrótce po święceniach (1971) — jako kapłan, ale ciągle jeszcze dojeżdżający na Wiktorówki okresowo”. W styczniu 1972 roku zmarł o. Paweł Kielar, niezapomniany „Gazda”, wybitny badacz historii Zakonu Dominikanów, który swoje profesorskie wakacje poświęcał Wiktorówkom i z ojcowską gorliwością duszpasterzował przychodzącym do Królowej Tatr pielgrzymom i turystom. Mimo początkowych trudności, dzieło przezeń tak dobrze prowadzone, nie uległo zaprzepaszczeniu. W roku 1975 ks. kardynał Karol Wojtyła, niejako przypieczętowując istniejący stan, oficjalnie powierzył dominikanom opiekę nad Wikto rowkami, powołując do życia specjalistyczną placówkę duszpasterstwa turystycznego w Tatrach. Centrum została kaplica na Wiktorówkach, a Małe Ciche (dotąd nie związane od strony administracji kościelnej z sanktuarium Matki Bożej) — gdzie górale z ogromnym wysiłkiem i mimo trudności zbudowali piękny kościółek pod wezwaniem św. Józefa — jako zaplecze i bazę dla duszpasterzy pracujących przy kaplicy Królowej Tatr.
Po decyzji Metropolity Krakowskiego, Prowincjał Dominikanów o. Michał Mroczkowski skierował do stałej pracy w Małem Cichem dwóch zakonników — o. Benedykta Jerzego Piotrowskiego jako przełożonego i wspomnianego o. Leonarda Józefa Węgrzyniaka. Ich obowiązkiem stała się obsługa Wiktorówek i prowadzenie duszpasterstwa turystycznego na całym obszarze Tatr Wschodnich. Energii, zapałowi — a także sile fizycznej (!) — o. Leonarda trzeba zawdzięczać dalszy rozwój kaplicy i uporządkowanie przylegającego do niej terenu.
Warto odnotować, że w ogłoszonym przez papieża Pawła VI jubileuszowym roku 1975 kaplica Matki Bożej na Wiktorówkach została obdarzona przywilejem zyskiwania odpustu zupełnego związanego z jubileuszem.
Nie można taić, że w przeszłości było wiele oporów wśród tych, którzy nie potrafili wielkodusznie zawierzyć i uwierzyć, że dzieło duszpasterskie w Tatrach to sprawa wielka — Boska i ludzka. Że warto i trzeba…
Dziś cześć tak serdecznie i tłumnie oddawana Królowej Tatr potwierdza świętość tego miejsca i wynagradza trud tych wszystkich duszpasterzy tatrzańskich, którzy przyszli tu, by uczyć odwagi, głosić mądrość i nieść łaskę. Ktoś napisał: „Jestem człowiekiem niewierzącym, a nawet nieochrzczonym. Jestem tutaj drugi raz w życiu. Coś dziwnego przyciąga tu człowieka”. Co? Piękno przyrody, urok widoków? — Przecież nie! A więc — Ktoś. Jeden ze znawców bogatej problematyki górskiej, Jacek Kolbuszewski pisał w 1983 roku we wrocławskim Nowym Życiu”: Jest ta kaplica obiektem niezwykle silnego kultu, narastającego z roku na rok. Do Matki Boskiej Jaworzyńskiej, Królowej Tatr, schodzą się liczni ludzie z obu stron gór, zaś sierpniowy odpust gromadzi na Wiktorówkach tysiące ludzi i ma już duże znaczenie nie tylko w życiu religijnym Podtatrza, nie tylko zresztą naszego, ale wręcz całej Polski. Można by tu nawet powiedzieć, że w jakiejś mierze «konkuruje» on z odpustem w Ludźmierzu (wsi wsławionej koronowaniem przez Ojca Świętego Jana Pawła II figury Matki Bożej, wsi Tetmajera)… Dzisiaj, jak między innymi dowodzą liczne wpisy do ksiąg pamiątkowych, kaplica ta jest celem pielgrzymek, zaś przy drodze do niej wiodącej, w Dolinie Filipki, pojawiły się posążki Matki Boskiej. Kto wie, czy nie należałoby mówić o Rusinowej Polanie koło Wiktorówek; kto wie, czy znaczenie tej kaplicy nie przerasta trochę znaczenia klasztoru na Kalatówkach, tym przecież wsławionego, że budowanego przez bł. Brata Alberta (…)”.
Józef Puciłowski OP, Królowa Tatr, W drodze, Poznań 1988, s. 11–22
Dnia 21 sierpnia 2012 roku, dekretem generała zakonu o. Brunona Cadoré, na Wiktorówkach został erygowany dom zakonny pod wezwaniem błogosławionego Jana Pawła II (od 2014 r. oczywiście świętego).