“Pogadać z Maćkiem”
Maciejowi Berbece in memoriam
Grupa przyjaciół, których Maciek Berbeka niejednokrotnie prowadził jako przewodnik w wysokie góry świata, postanowiła upamiętnić go tablicą. Udali się w Karakorum, by umieścić ją na Kopcu Gilkey’a pod K2, w bliskości Broad Peaku, na którym zginął, po dokonaniu pierwszego zimowego wejścia w dniu 6 marca 2013 roku, gdzie spoczął w lodowym sarkofagu na zawsze.
Maciek był znakomitym przewodnikiem wysokogórskim, miał wielu stałych klientów, których prowadził nie tylko na trudne tatrzańskie tury ale również w Alpy, Andy, Himalaje, góry Afryki i Ameryki Północnej. Z czasem okazało się, że grono to scementowała przyjaźń, stworzyli jakby jedną dużą górską rodzinę. Kiedy Maciek zginął na Broad Peaku, utracili nie tylko przewodnika ale kogoś naprawdę bardzo bliskiego. Stworzyli t.zw. „Grupę Maćka”, a z potrzeby serca zrodził się pomysł, by pójść tam do niego, złożyć mu hołd, zanieść tablicę pamiątkową i jak niektórzy mówili „pogadać z Maćkiem”, popatrzeć na górę, na której pozostał na zawsze.
Projekt tablicy opracował Staszek, syn Maćka, absolwent ASP w Gdańsku a wykonał ją Tomasz Ross, którego Maciej uczył w PLST im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Ross ukończył potem Wydział Rzeźby ASP w Warszawie. 9 czerwca, po Mszy świętej odprawionej w Kaplicy Matki Bożej Jaworzyńskiej Królowej Tatr na Wiktorówkach przez o. dominikanina ks. Marcina Dąbkowicza, nastąpiło poświęcenie tablicy. W skromnej, kameralnej uroczystości wzięła udział rodzina i przyjaciele.
Dwa tygodnie później siedmioosobowa grupa przyjaciół Maćka odleciała do Pakistanu przez Dubaj. Tuż przed odlotem dowiedzieli się o terrorystycznym napadzie na alpinistów w bazie pod Nanga Parbat. Nie wiedzieli, czy w innych rejonach Karakorum nie dojdzie do podobnych zamachów, ale z podróży tej nie zrezygnowali. Pracownicy agencji turystycznej Hunza Guide twierdzili, że droga wiodąca pod K2 jest bezpieczna i strzeżona przez posterunki policji. Z Islamabadu dolecieli samolotem lokalnym do Skardu a potem samochodem terenowym do Askole, wąską drogą wiodącą miejscami nad przepaściami, co robiło wrażenie. Stamtąd wyruszyła karawana. Dojście do bazy pod Broad Peakiem było trudne. To prawie sto kilometrów, w większości po nierównościach lodowca – wspomina Elżbieta Dziób z Rabki, która z Maćkiem była m. in. na Ama Dablam i najwyższym szczycie Ameryki Południowej. – Dojście pod Broad Peak zajęło nam 6 dni, codziennie pokonywaliśmy od 15 do 20 km. Wreszcie dotarliśmy na Concordię, gdzie łączy się 5 najwyższych ramion lodowca. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na tle K2 (8611m) – drugiego co do wysokości szczytu świata. Była nas ósemka, bo prowadził nas przewodnik Javed Ali z Alpine Club w Pakistanie, jeden z najlepszych Szerpów wysokościowych, który szkolił się w Chamonix. W naszym zespole byli również Zosia Rumińska z Poronina, Joasia Bukowska z Krakowa, dziennikarka TVN, która dokumentowała nasz wyjazd, Justyna Trząska z Warszawy, Krzysztof Schmidt i Bogumił Krystek z Poznania oraz Krzysztof Gawron ze Śląska. Kiedy dochodziliśmy do bazy pod Broad Peakiem, spotkaliśmy schodzących do Askole Alicję i Marka Kowalskich, rodziców Tomka oraz jego narzeczoną Agnieszkę Korpal, którzy tydzień wcześniej z wyprawą Jacka Berbeki doszli do bazy a potem uczestniczyli umocowaniu tablicy upamiętniającej Maćka Berbekę i Tomka Kowalskiego, który także zginął po dokonaniu pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. Z rodziną Tomka spotkaliśmy się potem w Skardu, przed powrotem do kraju. W bazie nie było Jacka Berbeki, Jacka Jawienia i Krzysztofa Tarasewicza, bo w tym czasie byli w obozie II, był tylko dziennikarz Jacek Hugo Bader. Postawiliśmy tablicę przed messą, skierowana była w stronę Broad Peaku i mieliśmy wrażenie, że Maciek patrzy na nas i cieszy się, że tu dotarliśmy.
Pobyt w bazie był krótki, tylko dwa dni, więc nazajutrz wczesnym rankiem wyruszyli z przewodnikiem pod Kopiec Gilkey’a. Jest to miejsce pod K2, gdzie upamiętnione są ofiary drugiego szczytu świata a także Broad Peaku. Nazwa tego symbolicznego cmentarza pochodzi od Amerykanina Arthura Gilkey’a, który zginą w czasie wyprawy w 1953 roku na Żebrze Abruzzi. Mają tam również swoje tablice Polacy m.in. Dobrosława Wolf Miodowicz, Halina Krüger Syrokomska czy Tadeusz Piotrowski. Na samym kopcu trudno znaleźć miejsce, więc postanowili umieścić tablicę obok na dużej platformie skalnej, która kolorem doskonale harmonizowała z kolorem tablicy. Umocowana została na nitach a przewodnik Javed Ali stwierdził, że jeżeli spity wchodzą w skałę łatwo, to był to dobry człowiek. – Nie tylko skały o tym wiedziały, my to wszyscy wiemy, że Maciej był bardzo dobrym człowiekiem, był przewodnikiem z najwyższej półki, nieprzeciętnie inteligentny, z ogromnym poczuciem humoru, troskliwy, opiekuńczy i odpowiedzialny – dodaje Ela Dziób. Po obu stronach tablicy umocowali dwa banery – flagi polskie z napisem: Pamięci Macieja Berbeki oraz Pamięci Tomasza Kowalskiego. Zapalono dużą święcę z kaplicy na Wiktorówkach, która paliła się w czasie poświęcenia tablicy i zmówiono modlitwę do Matki Bożej Jaworzyńskiej za Maćka i Tomka, a także za powodzenie wyprawy Jacka Berbeki. Święcę zabrano z powrotem do kraju – powróciła na Wiktorówki. Wyprawa Jacka Berbeki i rodzina Kowalskiego umieściła kilka dni wcześniej na Kopcu Gilkey’a tablicę, poświęconą obu himalaistom oraz kolorowe zdjęcie Tomka.
Kiedy powrócili do bazy, to z „dwójki” zeszli Jacek Berbeka, Jacek Jawień i Krzysztof Tarasewicz. Ela wyjaśniła Jackowi Berbece: – My nie chcemy zawładnąć pamięcią Maćka, przyszliśmy tu tylko z potrzeby serca. Jacek również okazał się serdecznym, ciepłym człowiekiem. Na zakończenie dwudniowego pobytu w bazie wszyscy zrobili sobie wspólne zdjęcie, na tle trzech wierzchołków Broad Peaku a tam z góry spoglądali na nich Maciek i Tomek, bo nie śmierć rozdziela ludzi ale brak miłości.
Zosia Rumińska, tak podsumowała wrażenia z tego wyjazdu: – Piargi, rumowiska, pulsujące serce lodowca, wstrzymujące dech widoki nietykalnych gór i my, niedotarci przed wyzwaniem i poznaniem siebie, życia i przemijania, biedy ludzkiej i śmierci. Spotkaliśmy niezwykłych i wspaniałych ludzi. To nie była taka sobie wyprawa, we mnie ciągle, jak to życie na lodowcu, pulsują nowe doświadczenia dotykania pustki, strachu, śmierci i mocy życia. Dziękuję, że mogłam tam być i tego doświadczyć.
Apoloniusz Rajwa
26 lipca 2013 r.